- Chcę zabrać cię na koniec świata! – wykrzyknął Justin rzucając się z radości
na tylnym siedzeniu. Louise zaśmiała się oglądając się za siebie i spoglądając
na niego.
- Ale wiem, że to niemożliwe – dodał smutniejszym głosem. Dziewczynie
wydawało się, że w ciało chłopaka wstąpiła inna osoba. Nowa. Przede wszystkim
szczęśliwa.
- Zawsze możecie przyjść do hotelu – zaoferował Fredo, uśmiechając się
delikatnie w stronę Lou. Był jej wdzięczny. Sprawiła, że wrócił jego stary
kumpel.
- Muszę iść na wykłady – odpowiedziała rozczarowując chłopaków. Justin
momentalnie posmutniał. Zapadła cisza.
- Odwiozę cię na uczelnie i odbiorę z niej! – krzyknął po chwili brunet.
Justin po raz pierwszy od kilku miesięcy czuł się szczęśliwy. Czuł jakby
jego ciało zostało uwolnione z wielkiego ciężaru. Z każdą upływającą minutą,
zaczął zdawać sobie sprawę, co tak naprawdę się dzieje. Jesteś wolny. Powtarzał
sobie w myślach. Sekundy upływały szybko tak samo jak szczęście z jego ciała.
Przecież Justin nie przychodził do niej, dlatego, że musiał.
On po prostu tego chciał.
Auto zatrzymało się gwałtownie pod ogromnym budynkiem z bordowej kostki.
Ściany w niektórych miejscach były obdarte albo zniszczone przez graffiti.
Kilka długich schodków prowadziło do głównego wejścia wyższej szkoły
artystycznej na Manhattanie. Drzwi również były zniszczone i odrapane, ale
studenci nie zwracali uwagi na walory architektoniczne budynku, w pośpiechu
wbiegali do środka zatrzaskując za sobą ciężkie ciemne drewno.
Louise sięgnęła po swoją torbę z tylnego siedzenia, sprawdziła czy ma w
kieszeni swoją komórkę i złapała za klamkę. Odwróciła się, spoglądając na
kolegów. Fredo, zamyślony opierał dłonie na kierownicy, wpatrzony przed siebie.
Justin natomiast przesunął się do przodu, wysuwając głowę pomiędzy przednie
siedzenia, przyglądał się dziewczynie. Lustrował jej twarz, dostrzegał każdy
szczegół. Dobrze wyregulowane brwi, wytuszowane długie rzęsy, piwne oczy z
ciemną zieloną obwódką, pełne malinowe usta.
- Więc widzimy się o osiemnastej? – zapytał po chwili wpatrzony w jej oczy.
Nawet nie mrugał. Louise kiwnęła głową, obdarowując ich lekkim uśmiechem
wyskoczyła z auta. Zatrzasnęła drzwi i weszła po schodach. Zakładając torbę na
ramię przeszła przez drzwi zanurzając się w ciemnym korytarzu.
***
Samochód mknął przez autostradę z niewiarygodną szybkością, zostawiając za
sobą innych podróżnych. Czerwony lakier lśnił w promieniach słońca i odbijał w
sobie zarys drzew, które mijali przy drodze. Kelsey ujrzała przed sobą tablicę
z informacją o zjeździe 116. Nie orientowała się zbyt dobrze w mapach
drogowych, ale wiedziała, że w stronę Teksasu powinni jechać trzydziestką. Nie
zadawała, żadnych pytań. Siedziała wbita w oparcie skórzanego fotela,
zapatrzona w drogę. Wciąż była przerażona nagłym wybuchem Mike’a. Fascynowała
ją jego tajemnicza osoba i drapieżny charakter. Nie interesowała się zbytnio
jego sprawami, chociaż ciekawiło ją, dlaczego za wszelką ceną musi być blisko
Louise. Nie zdawała za dużo pytań, bo dostawała od niego to, na co najbardziej
liczyła. Prochy i zielsko.
Sięgnęła po kurtkę z tylnego siedzenia i włożyła ją na siebie, kiedy
zauważyła, że zwalniają i wjeżdżają w polną drogę. Byli daleko od głównej
ulicy, w pobliżu nie zauważyła żadnych domów ani zabudowań. Trzęsąc się na
dziurawej powierzchni wjechali w las. Słońce nie mogło przebić się przez grubą
warstwę gałęzi i liści. Na auto padały jedynie nie liczne promienie dając lekką
poświatę, ale mimo to było ponuro. Po ramionach Kelsey przebiegły dreszcze.
Droga ciągnęła się jeszcze daleko przed nimi. Spojrzała na Mike. Zaciśnięta
szczęka zarysowała się wyraźnie na ciemnej skupionej twarzy. Oczy miał zmrużone
i podkrążone od zmęczenia. Wpatrzony przed siebie ręce zacisnął na kierownicy,
mięśnie ramion napięły się. Kelsey pomyślała, że to nie najlepszy moment, aby
zapytać, o co chodzi.
Auto gwałtownie zatrzymało się na podjeździe wysypanym małymi kamyczkami.
Mike zgasił silnik i zaciągnął ręczny. Dziewczyna rozdziawiła usta na widok
ogromnego budynku, który nagle wyrósł przed jej oczyma. Nie chodziło o to, że
była to droga elegancka willa, bo nie była. Budynek był kompletną ruiną. Szyby
w oknach na piętrze były rozbite, niektóre zabite dechami lub zaklejone folią,
dach najprawdopodobniej przeciekał przez wielką dziurę z lewej strony.
Wszystkie dziury na parterze, w których kiedyś były okna i drzwi zostały
zamurowane. Drewniane schodki prowadzące do głównego wejścia były połamane, tak
samo jak poręcz i barierki na tarasie. Większą część budynku porastały zarośla,
głównie bluszcz, który zaczął żółknąć.
Kelsey nawet nie zauważyła, kiedy Mike wysiadł za auta i ruszył w stronę
wejścia. Odwrócił się plecami do budynku i wkładając ręce do kieszeni spodni,
wyglądał jakby na coś czekał. Dziewczyna wyglądała na naprawdę zszokowaną.
Wstała, wychylając się nad przednią szybą i chciała krzyknąć coś do niego,
jednak zamknęła usta, kiedy zza rogu wyszła jakaś postać.
Kelsey rozpoznała w niej kobietę, wysoką, szczupłą jak ona.
- Mama?
***
Zajęcia zleciały szybciej, niż Louise się spodziewała. Większą część
spędzili na oglądaniu prac studentów, które nauczyciel wyświetlał przez
rzutnik. Autorzy byli anonimowi a każdy musiał wypowiedzieć swoją opinię i
wrażenia, na temat prac. Louise najbardziej spodobał się zestaw zdjęć, które
przedstawiały największe gwiazdy show biznesu. Na przykład, komuś udało się
złapać modelkę Victoria’s Secret na
podjadaniu fast-foodów. Louise wiedziała
o niej tylko tyle, że podobno jest
zapaloną wegetarianką i zwolenniczką zdrowego trybu życia. Czego więc nie robi
się dla rozgłosu?
Kiedy przyglądała się pracą, myśli przyniosły jej Justina. Przypomniała
sobie ile razy oglądała jego zdjęcia w plotkarskich gazetach, na których
wychodził uśmiechnięty i zadowolony z życia. A przecież tak nie było i sama
zdołała się o tym przekonać. Media niesamowicie potrafią omotać ludzi.
Pomyślała, że po raz ostatni kupiła taką gazetę lub weszła na plotkarską
stronę.
Zbierając rzeczy z małego stolika przed swoim stałym siedzeniem, pożegnała
się z koleżankami i opuściła salę wykładową. Mijając korytarzami spieszących
się, tak jak ona, studentów sprawdziła godzinę. Dochodziła dziewiętnasta.
Wypadła na schody przed swoim uniwersytetem, o mało nie przewracając stojących
obok dziewczyn. Spojrzała na nie, rzucając pod nosem przeprosiny i już miała
zejść po stopniach, kiedy ktoś zwrócił jej uwagę. Na chodniku o poręcz opierał
się Justin. Serce zawaliło jej milion razy szybciej i przypomniała sobie, że
miał ją odebrać pod zajęciach. Rozejrzała się na boki czy aby na pewno nikt nie
krzyczy, nie piszczy i nie biegnie w jego kierunku a potem uświadomiła sobie,
że tutaj są sami studenci i pewnie połowa nawet go nie zauważyła. Po drugie,
Justin był dobrze zamaskowany. Ubrany w czarne spodnie, jeansową kurtkę, biały
T-shirt i buty za kostkę niczym nie różnił się od kolegów z jej uczelni. Po
trzecie miał na sobie czapkę z daszkiem, kaptur i ciemne okulary, ale mimo to
Louise mogłaby rozpoznać go nawet, jeśli stałby na drugim końcu ulicy.
Dopiero, kiedy zeszła na trzeci stopień zauważyła, że w prawej ręce, którą
chował za sobą, trzymał pojedynczy kwiat. Nie była pewna czy była to róża,
dopóki jej go nie wręczył. Uśmiechał się szeroko przyglądając się Louise i
wyrazowi jej twarzy. Muszę wyglądać naprawdę idiotycznie, pomyślała.
- Naprawdę, nie musiałeś – powiedziała, oglądając różę. Mimo iż widziała
już tysiące róż, ta była inna, wyjątkowa.
Była od Justina…
Siedząc w białym Ferrari, Louise
czuła się dziwnie. Nie tylko, dlatego, że obok niej siedział sam Justin Bieber,
ale też, dlatego, że jechała w tak ekskluzywnym i drogim aucie jak to. Miała
wrażenie, że wszyscy ludzie są ślepi. Nikt zbytnio nie zwrócił uwagi na auto
warte kilka milionów albo nawet więcej. Może mieszkańcy Manhattanu do tego
przywykli, ale na pewno nie Louise. Owszem, jej rodzice byli bogaci, ale nigdy
nie widziała w garażu ojca tak drogich wozów. Większość pieniędzy wydawali na
podróże lub na rzeczy, o których Louise nie wiedziała.
- Słuchasz mnie? – zapytał po raz trzeci Justin, lekko szturchając ją w
ramię. Dziewczyna od razu zeszła na ziemię i spojrzała na niego.
- Ugh, przepraszam… Ja po prostu…
- Nigdy nie jechałaś w tak drogim aucie? – zapytał śmiejąc się, kiedy
Louise pokiwała twierdząco głową – Można się przyzwyczaić.
- Więc, co mówiłeś? – spytała trzymając twardo ręce na swojej torbie.
Żołądek ściskał się jej, kiedy Justin wciskał pedał gazu za każdym
skrzyżowaniem.
- Pytałem, co chciałabyś zjeść na kolację? – powtórzył nie odwracając
wzroku od jezdni.
- Ugh, wszystko mi jedno – odparła bez zastanowienia.
- Nie pomogłaś – zaśmiał się
- Lubię wszystko
- Nawet naleśniki ze szpinakiem?
- Tak
- A kurczaka w sosie słodko-kwaśnym?
- Też
- I nawet kanapki z masłem orzechowym i bananami?
- Nawet to
- Wow, naprawdę lubisz wszystko – podsumował patrząc w jej stronę
najsłodszym i najszczerszym spojrzeniem, jakie kiedykolwiek Louise u niego
dostrzegła. Widziała w nim zupełnie innego człowieka.
Nawet jego twarz wyglądała inaczej, niż wcześniej. Była zdrowsza. Nie miał
już podkrążonych oczu ani zapadniętych policzków. Usta ciągle były wykrzywione
w prawdziwym uśmiechu. Niczego nie udawał.
***
- Jesteś świadomy tego, że nie powinieneś jej tutaj przywozić? –
powiedziała matka Kelsey w stronę Mike. Dziewczyna nadal siedziała w
samochodzie a jej zdziwienie nie ustępowało. W jednej sekundzie nie rozumiała
już niczego.
- Tak, ale…
- Nie ma żadnego, ale… Chodź za mną – powiedziała odwracając się od niego i
kompletnie ignorując obecność córki, weszła zza róg.
Kelsey stała jak wmurowana w ziemię, kiwając, co raz szybciej głową, jakby
chciała obudzić się z jakiegoś snu. Widząc, że Mike też ją ignoruje i idzie za
jej matką, wyszła z auta i rzuciła się za nimi biegiem. Wbiegła zza róg i
zdołała tylko zauważyć, że za ruiną znajduje się wielka żelazna brama i kolejny
budynek, jednak nowszy i zadbany. Dostrzegła też masę czarnych terenowych aut.
Poczuła ogromny ból w okolicy głowy, wrzasnęła i upadła na zimną ziemię.
***
Justin rozsiadł się wygodnie na białej kanapie, włączając telewizor. Louise
natomiast poszła do pokoju, żeby przebrać się w wygodniejsze ciuchy. W ułamku
sekundy przebrała się w krótkie dresowe spodenki i dopasowaną koszulkę na
ramiączkach. Założyła na siebie rozpinany sweter i wróciła do salonu.
Zauważyła, że chłopak uśmiecha się szeroko na jej widok i po chwili
uświadomiła sobie, że spodenki, które ubrała ledwo zakrywały jej tyłek.
Zarumieniła się, odwracając wzrok w stronę telewizora. Usiadła obok Justina w
pewnej odległości tak, żeby zachować między sobą dystans. Na stoliku stały dwa
opakowania chińszczyzny, które Justin kupił na kolację. Nie wiedział jeszcze,
co Louise chciałaby zjeść, ale pomyślał, że każdy lubi kurczaka z ryżem i makaron
z sosem.
Jedli w ciszy oglądając jakiś program o delfinach na Discovery Channel.
- Myślę, że delfiny są dziwne – odezwała się pierwsza. Justin spojrzał na
nią tak, że Louise zrozumiała, że ma mu wyjaśnić, dlaczego? – Po prostu są
dziwne, i przerażają mnie.
- Pływałem z delfinami – dodał a dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona.
- Naprawdę? Nie bałeś się, że cię pożrą?
Justin zaśmiał się.
- Delfiny nie jedzą ludzi.
- Ale mimo wszystko nie weszłabym do wody, gdybym wiedziała, że te bestie
tam pływają – odpowiedziała kończąc swoją porcję.
- Dotykałem też rekina
Oczy Louise rozszerzyły się gwałtownie z przerażenia.
- To znaczy, on dotknął mnie. Stałem w wodzie po kolana a on przepłynął
koło mojej łydki i dotknął jej płetwą.
- Naprawdę? O mój Boże, to straszne! – krzyknęła, a chłopak zaczął się
śmiać z wyrazu jej twarzy.
- Wcale nie, nie bałem się.
Tym razem to Louise zaczęła się śmiać nie wierząc, że chłopak mówi
poważnie. Justin udawał obrażonego, odstawiając puste opakowanie na stolik.
- To wcale nie jest śmieszne. Mówię serio!
- Jasne, jasne – mówiła dławiąc się przez śmiech.
Wzięła puste pudełka i zaniosła je do kuchni. Kiedy wróciła, Justin trzymał
na kolanach jej laptopa, którego już włączył.
- Mógłbyś zapytać czy możesz? – odpowiedziała na jego czyn, siadając obok.
Czekała aż zapytaj ją o hasło.
- Podaj mi hasło – zapytał dosłownie po sekundzie. Dziewczyna zaśmiała się krótko i dopiero po chwili uświadomiła sobie, że hasło do jej konta to jego nazwisko. Przybrała kamienną twarz.
- Podaj mi hasło – zapytał dosłownie po sekundzie. Dziewczyna zaśmiała się krótko i dopiero po chwili uświadomiła sobie, że hasło do jej konta to jego nazwisko. Przybrała kamienną twarz.
- No, co? Nie mów mi, że to „kocham Justina”
– zaśmiał się a Louise szybko kiwnęła głową.
- Moje imię, prawda?
Louise wyrwała z jego rąk laptopa i szybko wpisała hasło upewniając się, że
nie widział, co pisze.
- Jestem pewien, że to „kocham
Justina”
______
Przepraszam, że to długo czekaliście.Nie jestem nim zadowolona, wybaczcie.
Awwwww, końcówka *.*
OdpowiedzUsuńRozdział napisany cudownie!
Ciekawe co się stało Kelsey ;o
hhaha 'jestem pewny że to kocham Justina' Hahaha KOCHAM <3<3
OdpowiedzUsuńhahahaha ale bym się śmiała gdyby to serio było "kocham justina" XD super rozdział. mam nadzieję że louise i justin się zaprzyjaźnią szybko :) czekam na nn.
OdpowiedzUsuńjezuu świetny rozdział !!<33
OdpowiedzUsuńhttp://he-is-back-tlumaczenie.blogspot.com/