- Nienawidzę tego miasta. – powiedział stojąc przy
panoramicznym oknie. Spoglądał na las drapaczy chmur, które zasłaniały mu widok
na piękne poranne niebo i wschodzące słońce. Spojrzał w dół. Ulice mimo
wczesnej pory, były już zatłoczone.
Louise spostrzegła jak piękne jest teraz światło, które
padało na jego twarz i idealnie rysuje linię szczęki. Pomyślała, że mogłaby
zrobić świetne zdjęcie. Gdyby tylko miała przy sobie aparat.
- Każde miasto jest inne. – Ziewnęła, przeciągając się i
przecierając zaspane oczy. Justin odwrócił się zaskoczony. Myślał, że
dziewczyna jeszcze śpi i dyskretnie wyszedł z łóżka, żeby zamówić śniadanie.
Spojrzał na nią, uśmiechając się szeroko. Louise przypomniała sobie, że jest
bardzo wcześnie a ona nie ma na sobie ani grama makijażu i pewnie się
rozmazała. Najpierw zakryła twarz dłońmi ale kiedy usłyszała donośny śmiech
chłopaka, schowała głowę pod kołdrę.
- To było urocze. – mówił zbliżając się do łóżka. Usiadł
na skraju i ściągnął z niej pościel. Ujrzał długonogą zgrabną dziewczynę, z
burzą czarnych loków na głowie. Uśmiechała się do niego uwodzicielsko. Zupełnie
nie przypominała osoby, która zasnęła obok niego wczorajszego wieczoru. Bo to
nie była ta osoba.
Zamknął oczy i pokręcił energicznie głową, próbując
odpędzić od siebie złą wizję. Policzył w pamięci do dziesięciu i otworzył oczy.
Zobaczył zmartwioną buzię Lou.
Wyciągnęła do niego dłoń i objęła nią policzek chłopaka.
- Wszystko w porządku? – spytała. W jej głosie można było
wyczuć troskę.
Justin w odpowiedzi skinął głową. Chciał coś powiedzieć
ale nie pozwoliło mu ciche pukanie do drzwi.
- Proszę! – krzyknął i drzwi uchyliły się.
- Przyniosłem wam śniadanie – powiedział Fredo, który
wyglądał na zawstydzonego.
***
Reszta jest
milczeniem.
Do południa słońce zdążyło porządnie przygrzać i kiedy
Justin i Louise wsiedli do samochodu Alfredo, od razu otworzyli wszystkie okna.
Skwar jaki panował w środku był nie do zniesienia. Lou miała ochotę wystawić
głowę za okno niczym golden retriver. Powstrzymywał ją jednak fakt, że stali w
korku na moście Williamsburg’a i ludzie w innych samochodach mogliby uznać ją
za wariatkę lub zobaczyć Justina, co prawdopodobnie nie skończyłoby się najlepiej.
Louise nie potrafiła nadal uwierzyć, że zgodziła się na
propozycję Justina.
Po śniadaniu rozmawiali o tym jak Nowy Jork jest okropnym
i paskudnym miastem. O tym, że Justin nienawidzi mieszkać w hotelu i podróżować
samolotem.
- Gdybym tylko mógł się na chwilę stąd wyrwać – powiedział
rozsiadając się na wygodnej białej kanapie. – Żeby nikt mnie nie kontrolował.
[chwilę później]
- A ja myślę, że to dobry pomysł – Justin nadal upierał
się przy swoim.
- Nie mogę tak nagle wyjechać na tydzień. Szkoła, praca… -
Louise przypomniała sobie, że już nie pracuje w kawiarni i chciała się poprawić
ale chłopak nie dał jej dość do słowa.
- Mówiłaś, że zaliczyłaś semestr.
- No tak… ale to nie ma nic wspólnego. – W sumie to
zajęcia się już skończyły i zaczną dopiero po nowym roku, kiedy oddam kolejną
pracę kontrolną, pomyślała ale nie chciała tego mówić na głos. Nie mogła przecież
zostawić Peyton samej.
Justin przybrał minę małego chłopca, który prosi mamę o
upragnioną zabawkę.
- Jeśli załatwisz mi opiekunkę dla zbuntowanej nastolatki
to… - nie dokończyła bo Justin wybuchnął triumfalnym okrzykiem radości. Skakał
i wykonywał dziwne ruchy, które po chwili przerodziły się w prawdziwy,
profesjonalny taniec. Louise rozpoznała układ do jednej z jego piosenek.
- Musisz nauczyć tego Peyton – powiedziała śmiejąc się.
***
W drodze na Brooklyn, Louise zaczynała nabierać co raz
większych wątpliwości. Ale teraz już nie mogła się wycofać.
- Nadal uważam, że to nie jest dobry pomysł. – powiedziała
łapiąc się klamki, kiedy Justin gwałtownie skręcił na skrzyżowaniu w prawo.
Louise odbiła się od drzwi i prawie na niego wpadła, ale szybko wróciła na
swoje miejsce. Chłopak pokręcił tylko głową, śmiejąc się pod nosem.
- Kobiety – burknął.
Louise udała, że nie słyszała tego komentarza. Zrobię mu
krzywdę, kiedy wysiądziemy z samochodu, teraz byłoby to zbyt niebezpieczne,
pomyślała ściągając brwi.
Justin założył na nos okulary i rozejrzał się, gdy stanęli
na chodniku. Żaden z przechodniów nawet nie zwrócił na niego uwagi, co bardzo
go ucieszyło. Zamknął samochód i weszli do budynku.
- Pomóc ci? – spytał. Stał w progu sypialni i patrzył z
góry na dziewczynę, która pakowała ubrania do dużej walizki. Kiwnęła przecząco
głową i wrzuciła do torby dwa grube swetry. Justin odwrócił się i postanowił
zrobić sobie wycieczkę po mieszkaniu. Wiedział, że to niegrzeczne wchodzić do
każdego pomieszczenia ale był bardzo ciekaw co jest za każdym z białych
oszklonych drzwi. Zatrzymał się w kuchni, buszując po szafkach w poszukiwaniu
czegoś do jedzenia.
- Gotowa! – krzyknęła Louise z pokoju
- Możemy już jechać?
- Nie.
Biorąc telefon z szafki, wybrała numer i poczekała aż
odbierze.
- Halo?
- Hej Mike, mam prośbę. Wyjeżdżam na tydzień i prosiłabym
cię żebyś zaglądnął od czasu do czasu do mieszkania.
- Jasne
- Sprawdził co tam u Peyton, czy czegoś nie podpaliła albo
odwiózłbyś ją na trening.
- Nie ma sprawy.
- Dziękuję
Po skończonej rozmowie, Louise odniosła wrażenie jakby
Mike w ogóle jej nie słuchał i tylko przytakiwał na to co mówi. Zadzwoniła też
do dziewczyny i powiedziała jej o swoim wyjeźdźcie, jednak nie wspomniała z kim
jedzie i gdzie. Powiedziała jej też, że Mike będzie wpadał do mieszkania co
bardzo ją ucieszyło.
- Teraz możemy już jechać
- Boże, w końcu!
***
Zobaczyła światła latarni morskiej. Oświetlała ciemne
burzowe niebo i drogę do portu dla przypływających statków. Szła boso po plaży.
Mokry piasek przyklejał się do stóp a porywisty wiatr targał jej włosami na
wszystkie strony. Zaczęło padać, gwałtownie spadła na nią lodowata woda. Ale
nie zatrzymała się, szła przed siebie. Mokre włosy przykleiły się do jej szyi i
czoła. Opadły na jej twarz, zasłaniając drogę. Nie odgarnęła ich. Szła dalej w
ciemność. Zatrzymała się nagle, widząc nie daleko ludzką postać. Szła po jego
śladach a kiedy on upadł i nadchodzące
fale zabrały jego ciało, ona upadła z nim. Ale woda jej.nie zabrała
Obudziła się z oszalałym sercem ale nie krzyknęła.
Zorientowała się, że jest w samochodzie. Siedziała na przednim siedzeniu, sama.
Wyjrzała przez szyby aby zobaczyć gdzie jest. Dostrzegła napis na budynku i
dystrybutory paliwa.
Wiemy, czym
jesteśmy, ale nie wiemy, co się z nami stanie
***
- Przepraszam, że zostawiłem cię samą – mówił Justin. Gdy
już wrócił do samochodu z dwoma kubkami gorącej kawy, Louise cieszyła się na
jego widok. Uśmiechnęła się, dziękując za napój – Spałaś, nie chciałem cię
budzić.
- Za ile będziemy na miejscu? – spytała przyglądając się
jego twarzy. Upadł i nadchodzące fale
zabrały jego ciało. Potrząsała głową, próbując odgonić od siebie złe myśli.
Spróbowała skupić się na czymś innym.
Justin był niezwykle dobrym kierowcom. Bacznie obserwował
drogę i nie odrywał od niej wzroku nawet, żeby wziąć łyk kawy.
- Już prawie jesteśmy. – odpowiedział, gdy skręcili w
leśną drogę. Jechali przez kilka minut, zagłębiając się w ciemny, ponury las.
Zaczynało ściemniać. Louise z przerażeniem patrzyła przez szybę, bojąc się że
za chwilę coś wyskoczy z lasu i uderzy w ich samochód. Tak jak to działo się na
przeróżnych horrorach. Jednak dojechali do celu bez żadnych niespodzianek.
Wychylając się do przodu, Louise zauważyła niewielki ale
ładny drewniany domek ze spadzistym dachem. Budynek stał na skarpie i wyglądał
jakby miał się zaraz z niej zsunąć ale wyglądał na stabilny. Prowadziły do
niego strome schody. Od frontu miał niewielkie okna zakryte masywnymi
okiennicami. Dom wyglądał na zaniedbany.
Chciała spytać Justin czy to jakiś żart ale on dawno
wysiadł z auta i taszczył ciężkie torby po schodach. Louise natychmiast
wyskoczyła na zewnątrz biorąc wcześniej swoją torebkę i torbę ze sprzętem
fotograficznym. Chłopak chciał schować ją do bagażnika ale ona uparła się, że będzie
trzymać ją pod nogami.
Wbiegła za nim po schodach o mało nie przewracając na
wąskich schodkach. Trzymała się mocno poręczy i prawie stąpała mu po piętach.
Wpadła na jego plecy, kiedy zatrzymali się na podeście przed drzwiami.
- Co to za rudera? – spytała pod nosem jednak Justin
usłyszał to i zaśmiał się pod nosem.
- Żadna rudera – odparł otwierając szeroko drzwi. Louise
wyjrzała mu przez ramię i zobaczyła piękne nowoczesne wnętrze. Zaparło jej dech
w piersi.